Niedługo po wyruszeniu odwiedził nas konduktor, który z niezwykłym uporem (maniaka) sprawdzał nam legitymacje… Jednak nieco zbyt gorliwie… Jego sokoli wzrok dostrzegł brak stępelka (!). Trzeba było kupować nowy bilet, sprzedawać inny.. Ech… Ale przynajmniej pozostali pracownicy PKP witali nas słowami: „O, to ta grupa ze złym biletem.”.

To część naszej zwariowanej ekipy
Podróż pociągiem uatrakcyjniły nam dwa spadające plecaki, których miejscem lądowanie nie była podłoga, jak sądziliśmy, a nos Sylwii… który zaczął obficie krwawić i zmienił kolor na fioletowy (od tej pory mamy wyczulony słuch na wszelkie szmery dochodzące z kierunku półek z plecakami). Kiedy dojechaliśmy do Wrocławia przesiedliśmy się w pociąg do Kamieńca Ząbkowickiego. Pociąg to bardzo okrutne urządzenie: tym razem o mało nie pożarło rękawiczek Wiki. Na szczęście jakaś miła pani wydarła je ze szponów bestii i wypchnęła przez szparkę w oknie. Mała mieścina zwana Kamieńcem Ząbkowickim (ja bym prędzej nazwała to skansenem) nie była do końca przygotowana na zestaw pląsów przez nas zaprezentowanych i śpiewy w poczekalni (chociaż to drugie zostało zdecydowanie lepiej przyjęte). Naszym kolejnym celem był Dzierżoniów. W trakcie jazdy do tegoż miasteczka poznaliśmy John’ego i Mariana (Marian jest kobietą-serio!) z Kłodzka, którzy także jechali na spotkanie z dh. Nutką. Tak się zaśpiewaliśmy, że o wysiadce zorientowaliśmy się dopiero widząc tablicę z nazwą miejscowości. Cóż… Lepiej późno, niż wcale :D. Na stacji czekał już na nas harcerz z Bielawy, który posłużył nam za przewodnika :P. „Koniec podróży, koniec pecha”- pomyśleliśmy z odrobiną nadziei. Ale reszta dnia pokazała nam jak bardzo ludzie są omylni i że nadzieja to ta … w zielonej sukience…Na początku witano nas słowami: „Otwock? Gdzie to jest?”, „Ile jechaliście?”, „12 godzin?!”, „O dżizys!”. Heh… no lubimy być w centrum uwagi:). Niedługo potem rozpoczęły się budowy pojazdów do zjeżdżania z górki. Nasz przypominał brązowy, plackowaty śmieć z dwoma wagonikami, ale… POZORY MYLĄ! Choć twierdzono, że nie ruszymy nawet z miejsca, a nasz wehikuł w połowie zjazdu przetransformował w kilka pojedynczych pojazdów (bardziej lub mniej zdolne do samodzielnego poruszania się) to wygraliśmy pierwsza część zawodów i to dzięki Madzi, która bardzo zręcznie machała swoimi kończynami. Niestety nie wygraliśmy drugiej części zawodów, w której oceniano wygląd pojazdów, gdyż nikt nie docenił naszego wielofunkcyjnego, kieszonkowego składaka:( ale zabawa i tak była extra! Wieczorem odbył się kominek, w którym uczestniczyło 112 osób.

na kominku Pingwina Filipa
A pierwsza noc- jak to noc. Harcerze poszli w kimę, nikt nie miał przyrzeczenia, od nikogo nie zażądali kluczyków do czołgu. Następnego dnia wstaliśmy o 8. Umyliśmy się, poczesaliśmy, bo przecież czyste z nas harcerze. Niedługo potem przynieśli nam śniadanko „do łóżka”. (zastanawialiśmy się tylko czy nas tak polubili, czy zwyczajnie alienowali… Otwock nie gryzie!!!). Po śniadaniu mieliśmy krótkie przygotowania do festiwalu, robiliśmy sałatki, tańczyliśmy, śpiewaliśmy, wkładaliśmy sobie palce do nosów i ogólnie było fajnie. Po dłuuugich zmaganiach z własnymi (i nie tylko) nosami i całą reszta ciała wybraliśmy się na basen=D Wreszcie Dorcia mogła zjeść swoje wymarzone frytki, a reszta namiestnictwa, która przyszła do kawiarni lody!!! Potem poszliśmy na obiad i tak jak przypuszczałam nie zjedliśmy wszystkiego… Po obiadku wyruszyliśmy w niedługą, aczkolwiek emocjonującą drogę po nieodśnieżonych uliczkach Bielawy do miejskiego ośrodka kultury i sztuki (MOKiS), gdzie znajdowała się sala kinowa. Grzecznie i kulturalnie, jak na otwockich harcerzy przystało, zajęliśmy miejsca siedzące i czekaliśmy na film. No i się doczekaliśmy! Film dla dzieci pt. „Express polarny” zaczął się niezwykle strasznie, ale my już o to zadbaliśmy, żeby taka atmosfera przez długo się nie utrzymała. Szybko zeswataliśmy dziewięcioletniego, głównego bohatera z czarną dziewczynką w różowej koszuli nocnej i było fajnie!!! Po emocjonującym seansie filmowym wróciliśmy do szkoły i zaczęliśmy się przygotowywać do festiwalu. Oczywiście wyniknęły pewne trudności i musieliśmy zmienić piosenkę. Ale i tak wyszło całkiem nieźle jak na nasz „pierwszy raz”.

Justyna i Nina – prowadzące

wspólne spiewanie na dobry początek

a to juz my…staramy się jak możemy


wspólne „marzenia”…
Po festiwalu odbyły się… UWAGA, UWAGA… 10 urodziny dh. Nutki!!! Były torty, sałatki i totalna wyżerka!!! Wreszcie coś dla nas!!!


Kiedy większość osób poszła się „integrować” (bo to przecież noc integracyjna :P) całe nasze namiestnictwo zostało na sali i tańczyliśmy do 3 nad ranem!!! Potem prawie wszyscy się rozeszli do swoich sypialni i zostało tylko kilka wytrwałych osób na śpiewankach. Ale później i te się rozeszły i zostało już bardzo, bardzo, bardzo mało osób. Postanowiliśmy, że przerobimy całego Ognika, ale nie udało nam się z przypuszczanego przez wszystkich powodu- Ognik to przecież taki gruby (!) śpiewnik 😛 Ogólnie mówiąc wszyscy się integrowali. Ostatniego dnia zjedliśmy śniadanko, spakowaliśmy się, posprzątaliśmy. Odbył się uroczysty apel z wręczeniem nagród i dyplomów – my też dostaliśmy. Nawet udało nam się otrzymać nagrodę w jednym z konkursów – „zrobić namiestnika w balona”.



Spotkaliśmy się również z KOMISARZEM LWEM (któremu śmierdziała głowa) i wymieniliśmy się telefonami, mailami i adresami z osobami, z którymi się „zintegrowaliśmy”. Około godziny 12 wraz z kursantami i Oławą wyruszyliśmy do Wrocławia. Na stacji, czekając na pociąg, posiedzieliśmy sobie w Mc’Donalds, a potem poszliśmy na peron i tańczyliśmy poleczkę i belgijskiego. Nasz pociąg do raju przyjechał o 14:43. Jednak jak się szybko okazało nie był on taki rajski jak by się mogło wydawać… Trafiliśmy na dość nieciekawe towarzystwo i zepsuła nam się lokomotywa pociągu!!! Cóż… po piątku trzynastego wisi chyba nad nami jakieś fatum…
Jednak mimo, tych mniej szczęśliwych sytuacji cały wyjazd był bardzo udany i zostaliśmy zaproszeni na imprezę za rok, z czego z pewnością skorzystamy, może po drodze wybierzemy się na Zuchową Akademię Umiejętności.


a to główni sprawcy tej imprezy
Wrocław jest daleko ale dla chcącego nic trudnego, więc naszym nowym znajomym mówimy „do zobaczenia”…
Bractwo Kamykowe